Podróże Franka - Jim Woodring - Kultura gniewu

 


W temacie Woodringa jestem kompletnym amatorem. Wszedłem do światów przez niego kreowanych zaledwie połową jednej nogi. Albo raczej małym palcem u jednej nogi. Nie będzie to więc tekst pisany z perspektywy wieloletniego fana tego artysty. Będzie to raczej krótka notka o komiksie, zbiorze historii, które po przeczytaniu zawładnęły moim mózgiem na wiele dni. Frank to bohater kilku(nastu) tytułów autorstwa Woodringa. W Polsce, jak dotąd, został wydany tylko jeden „Podróże Franka” (The Portable Frank) i z tego co wiem, nie wykręcił on jakichś zawrotnych sprzedażowych cyfr. Niestety może mieć to bezpośredni wpływ na to, iż więcej nad Wisłą tego artysty nie zobaczymy. A szkoda. Wielka szkoda.

Frank to antropomorficzne stworzenie, jak mówi sam autor "naive but not innocent", "completely naive, capable of sinning by virtue of not knowing what he's really about.". No i właśnie, w tych zdaniach zawarta jest tak naprawdę esencja tegoż bohatera. Bo z jednej strony wydaje się on być naiwny jak dziecko, które cieszy się z kupionej zabawki, wierzy nieznajomemu, lub za wszelką cenę pragnie zdobyć towarzystwo. Ale tak samo jak na nieskazitelnym obrazie dziecka z upływem lat powstają rysy, tak tutaj, wraz z prądem fabuły, postawa Franka zaczyna być coraz bardziej niejednoznaczna i dyskusyjna. Widać bowiem, że Frank nie jest całkowicie niewinny. Najbardziej uwidacznia się to w momentach, gdy cierpi jakiś inny bohater z jego towarzystwa. Wówczas Frank zdaje się być, ujmijmy to w eufemistyczny sposób, mocno zaciekawiony. Ogólnie całe uniwersum wykreowane przez Woodringa i zamknięte w ramach tego konkretnego komiksu, zdaje się być totalnie ambiwalentne. Bo znowu, z jednej strony mamy gładkie, bajkowe krajobrazy, z górami, obłokami, kępami traw, księżycem, gwiazdami, to wszystko tworzy atmosferę swojskości, czegoś, co znamy i co powoduje pewnego rodzaju odprężenie. Jednak nagle poczucie komfortu zostaje zachwiane, na pierwszy plan wychodzą fantasmagoryczne postacie, pełne okrucieństwa, chęci wpływania na innych i kształtujące bieg wydarzeń według własnych wizji. W zasadzie wszystko tutaj podszyte jest jakimś trudnym do zdefiniowania niepokojem. Nawet patrząc na z pozoru niewinny w swoim charakterze kadr, gdzie na łóżku śpi jakaś postać, a w prawym górnym narożniku widzimy przez okno świat, skąpany w głębokiej nocy, mamy poczucie jakiejś zbliżającej się katastrofy, posępności tej sceny, nieuchronnej zmiany nastroju… Wiele jest komiksów lub innych dzieł kultury, które mają konkretny, określony charakter, jakieś założenie scenarzysty, które jest konsekwentnie rozwijane i wokół którego dzieją się wydarzenia. Jednak Woodring tworzy coś autentycznie zaprzeczającego samej idei jakiejkolwiek powtarzalności, przewidywalności czy schematyzmu, ponieważ każdy krok Franka, który jest na pierwszy rzut oka krokiem dziecka, poznającego i chłonącego świat, jest w istocie również krokiem bezwzględnej, upajającej się krzywdą innych, istoty. A scenariuszowo to wszystko płynie jak we śnie, jest całkowicie dzikie i nieprzewidywalne.

Wśród wszystkich bohaterów, którzy przewijają się na kartach tego komiksu, zrodzonych jakby z koszmarów sennych lub z narkotycznych tripów, chciałbym wyróżnić jednego, Wieprza, moją ulubioną postać. Pojawia się on w większości opowiadań zawartych w tym tomie. Jest to, tak samo jak Frank, zantropomorfizowana postać, która jednak, według mnie, jest mniej niejednoznaczna. Wieprz został stworzony żeby cierpieć. Niesamowity jest ten grymas bólu i gehenny ukazujący się na jego twarzy. Wieprz zdaje się być naczyniem, do którego inni uczestnicy tego świata, wlewają nieszczęście i cierpienie. Opowiadaniem do którego wracam najczęściej jest „Dżentelwieprz”, jest to historia z Wieprzem w roli głównej, w której otrzymuje on lekcję socjalizacji od osobliwej postaci w czerni, ulepionej jakby z samego cienia (znowu, totalnie niepokojącej!). To opowiadanie jest dość symptomatyczne dla całego tego świata. Wieprzowi obiecano bowiem lepszy świat, bez udręki i tortur, ba, zasmakował w nim nawet, żeby po chwili odebrać mu to wszystko i całkowicie pozbawić perspektyw.

Na powiekach został mi też inny bohater, Diabeł, który nie przestaje się uśmiechać nawet w momentach swojego największego cierpienia. Diabeł to przebiegły, pomysłowy, kompletnie niepoznany gość. Artur Rojek śpiewał kiedyś „Nie wierz nigdy nie, w tych co ciągle udają i ciągle uśmiechają się”, ja Diabłowi nie wierzę, jednak wykreowany jest on wprost niesamowicie.

A jaka jest kreska Woodringa? Prosta, sugestywna, obrazowa, konkretna, bardzo dokładna, zapadająca w pamięć. Wykreował on całkowicie autorski projekt, którego nie da się pomylić z niczym innym.

Przed przeczytaniem „Podróży Franka” nie miałem świadomości, że twórczością Woodringa inspirują się chociażby Clowes czy Burns. Teraz widzę to jak na dłoni, mnóstwo jest hołdu dla Woodringa w tak doskonałych rzeczach jak chociażby „Ostatnie spojrzenie” Burnsa czy „Niczym aksamitna rękawica odlana z żelaza” Clowesa.

Niezapominalna rzecz.











Komentarze

Popularne posty